Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

śnioném obliczem, okazywali dziwnie wielką wygraną.
Koniec gry jest zapewne chwilą najwymówniéj o nieszlachetności jéj świadczącą — Tu każdy nie mierząc już słów, rzuca je często draźliwe, zjadłe, grubjańskie, z najpiękniéjszych ust, z najszlachetniéjszych piérsi wyrywają przekleństwa syczące — na czołach troska, męka, wytężenie, zmordowanie, zużycie! W tych kilku chwilach spożywa się całe lata, siły co by starczyły na pracę, na cierpienia — Często gra jest ciągiem zawodów, a równie jak najszczęśliwsza, więcéj od niéj męczy i wycieńcza.
Gasły światła, niektórym oczy się mrużyły, kobiéty poziéwały széroko — djabełek jeszcze żył, przy gasnących już świécach.
Stanisław wygrywał bez końca.
— To dziwna rzecz, takie szczęście — ozwał się cicho, trochę szydersko, orderowy, podżyły sąsiad Stanisława.
— Pan to znajduje dziwném? odrzekł do-