Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

czoło, inni nie zważając na kobiéty, wyciągali się po długiém skurczeniu na krzesłach — inni jeszcze, pili dla ochłody wodę, szukali kapeluszów, lub wymykali się bez pożengania niepostrzeżeni. Wychodzono nieporównywając jak z karczmy, nie kiwnąwszy głową nikomu, co może być wygodnie i po angielsku, ale nie jest pewnie, ani po polsku, ani grzecznie. Salon miał minę posępną, krzeszła powywracane tam i sam, na ziemi karty, stoły zamazane, twarze spotniałe, u kobiét rozpuszczone loki, pomięte suknie; wszystko przybrało postać zwykłą końcowi wszelkiéj ludzkiéj namiętnéj sprawy — postać smutną i zostawiającą po sobie wrażenie nie miłe.
Stanisław wyszedł z sali, obładowany biletami i pecami, ale zmęczony, smutny i niewiedziéć dla czego niespokojny.