Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

Dawno już listy Matyldy, nie czytane, bo się ich lękał, odsuwał, a na widok pieczątki znanéj, dreszcz go przejmował. Obojętny nie rozpieczętował, aby się dowiedziéć o żonie i dziecięciu; a pisząc sam, coraz dziwniéj zimne, czasem prawie gniéwne, bez najmniéjszéj przyczyny, posyłał listy. Ale nareście myśli coraz częściéj o domu nasuwać się zaczęły, myśli o Matyldzie — o synu, o życiu wiejskiém, spokojném, a teraz przez dziwną sprzeczność, wydającém mu się — znośniejszém od miéjskiego. Kilka razy błyskawicą myśl mu przeleciała powrócić, ale na myśl drugą wymówek, łez, jakie go czekały, winy nareście własnéj — niémiał do tego odwagi. August kilka już razy, surowo się doń odzywał, domyślając co trzyma w Warszawie Stanisława. Wystawiał mu przyszłość, którą dobrowolnie zaczerniał, kompromitował, dla swawoli, która już ani wiekowi, ani stanowi jego nie przystawała.