Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

malując bez wstydu stan swój moralny, opłakany.
Jeśli nie na grze, w większych, mniéjszych domach, bo gra jest wszystkich na nieszczęście klass zabawą — trawił czas po garkuchniach za stołem, z cygarem w ustach, ze zmrużonémi oczyma, gadając o truflach i winie, lub o nowéj przyprawie, potrawie, przysmaku; nareście u Karusi.
Szczebiotanie wesołéj dziewczyny, jéj zalotne minki, jéj rozmowa tak próżna, co dawniéj go nieciérpliwiły trywjalnością swoją, teraz rozrywały. Zawsze milczący słuchał Karusi, czasem poklaskując jéj szałom, swoim zmęczonym niewyraźnym uśmiéchem, Karusia téż wielce się życiem nowém zmieniła — O! do niepoznania — Nabrała śmiałości, bezwstydu prawie, (była to konieczność jéj położenia) nabrała postawy wymuszonéj, zalotniéjszéj jeszcze, ale zalotnéj nie po prostu, z wyszukaniem, z udaniem, z kłamstwem. Ten fałsz zamiast zranić Stasia,