Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

śmiészył go tylko, a co go tylko bawiło, w jakikolwiek sposób, temu był rad zawsze, ón co się tak chorobliwie nudził.
Czasami Tymek, przychodził na te wieczory do Karusi ze Stasiem, który się nie okazywał wcale zazdrośnym; a o odwiédzinach tajemnych, częstych bardzo, zupełnie niewiedział. Czasem we troje szli przebrani na Maskaradę, na teatr, w głąb’ loży.
Karusia z bojaźliwéj prostéj dziéweczki, stawała się powoli, prawdziwą już zalotnicą, oszukując Stasia, któremu przysięgała wierność, przyjmując po staremu Tymka, ona dumała o innych, a na ulicy, w Teatrze, rzucała wejrzenia jak wędki, wejrzenia co mówią wyraźnie — głośno — Przyjdź i weź mnie.
Jéj bo już dwóch nie dość było; dwóch dla zalotnicy, to tak jak jeden prawie, a wiadomo jak jeden jest mało! — Staś widział zmianę, ale ón już każdéj zmianie nawet na gorsze, rad był, byle zmianą była. Wy-