Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

nie robiła Karusia; to się podnosiła na paluszkach, to okręcała, to przechylała główkę, to zmrużała oczki, rada sobie i czując się piękną.
— Wiész Karo, (tak ją nazywał Stanisław) byłabyś śliczniuchna, żebyś mogła choć na chwilę zapomniéć, żeś taka ładna.
— Doprawdy? spytała figlarnie Karusia, alboż to tylko ten piękny, kto nie wié że piękny?
— Aleś ty śmiészna moja Karo, bo się zupełnie kochasz w sobie —
— Kiedy mnie nikt nie kocha.
— Wieluż potrzeba żeby cię kochało?
— Wielu? wszyscy.
— To trochę za wiele, mnieby się zdawało, że ja powinienem wystarczyć —
— Pan jesteś zazdrośny jak Turek — jak ten Turek co to w teatrze —
— O! gdybym był zazdrosny, czyżbym ci sam sprowadzał twego dawnego kochanka.
Tymek się rozśmiał z przymusem.