zachmurzywszy się porzucił list na stół, i obrócił się do Karoliny.
— No, Karo, rzekł — jedziemy z Warszawy. Kara spójrzała na Stasia, na Tymka i odpowiedziała —
— Czyż jedziemy? i po cóż pojedziém?
— Tego i ja dobrze nie wiém, po co jedziemy, zapewne żeby się lepiéj i inaczéj nudzić na wsi — ale pojechać przecie potrzeba.
— Cóż to, to ten list —
O! to nie list! to dawny projekt, który nareście trzeba przyprowadzić do skutku. Dość mam już téj Warszawy. I milcząc rozłamał pieczątkę listu, a wydobywszy go z koperty, obojętnie ze wszystkich stron począł oglądać; nareście otworzył, zamyślił się — czytał.
Piérwszy to list tak uważnie wziął do rąk, od dawna, piérwszy odważył się czytać; był od żony, długi na cztéry strony zapisany i naturalnie smutny, ale nie spodziéwał się znaleść w nim Stanisław, co wyczytał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.