kować, posłał po paszporta do Ratusza, a sam wydawszy dyspozycje ludziom, machinalnie nazad powracał, na wązką uliczkę, gdzie mieszkała Kara. Chciał się z nią ostatecznie rozmówić, a jeśli podobna rozstać; wzdrygał się na myśl wiezienia jéj z sobą — brzydził się nią, swojém postępowaniem — światem, wszystkiém.
Niestety, u ludzi charakteru Stanisława, zmartwienie nie trwa długo, zgryzota nie przechodzi z dnia na dzień, łatwo je zaspać, zapomniéć!
Było już dość późno, z spuszczoną głową, wzdychając Stanisław, wchodził na wschody powoli i pukał do drzwi, znanym Joannie sposobem. Świéciło się dziurką od klucza, a jednak nagłe milczenie wewnątrz nastąpiło jak gdyby wszyscy spali, coś tylko jak szmér głuchy wewnątrz — Stanisław zapukał powtóre, potrzecie, odezwano się chrapliwie, przywleczono do drzwi i stara Jo-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.