Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

czała ze złożonémi rękami Karusia i patrzała na niego we łzach; a tak jéj było pięknie ze łzami, tak ją zarumienił płacz, tak wyexaltował udany czy prawdziwy smutek! I uczepiła się płaszcza jego i pociągnęła za nim.
— Czego chcesz ode mnie? czego chcesz? puść mnie — Karo! Ja cię wziąć nie mogę!
— Panie — ja pójdę piechotą — ja twoja, ty mnie nie opuścisz.
— Co ci się stało? tyś szalona! małoż ci zostaje ludzi, młodzieży, życia, roskoszy, swawoli — Jaż jeden jestem na świecie?
— Ty jeden! ty jeden! i płakała.
Stanisław nie wiedział już co robić, targał się stojąc na miejscu, potém dobył jeszcze piéniędzy i włożył je w ręce Karolinie.
— Bądź zdrowa — rzekł, bądź zdrowa, co roku przyślę ci tyle — bądź zdrowa.
I wyrwał się nareście pędem biegąc do powozu, któren zatrzaśnięty za nim potoczył się z hukiem po bruku, ku Pradze —