Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

z oblaném czerwonością czołem, zbliżał się doń Stanisław.
Już wjeżdżali w dziedziniec, a jeszcze nikogo. Przecież poznać musieli powóz, ludzi, przecież by przeczuł któś powracającego — nie było nawet komu wrót otworzyć. Stanęli u ganku — cisza i drzwi zaparte, tylko psy podwórzowe ze szczekaniem przybiegły i skomléć radośnie zaczęły.
Stanisław wysiadł oglądając się niespokojnie, szukając kogóś żeby spytać o Matyldę i bojąc się coś strasznego dowiedziéć.
Nareście szczekanie psów, zbudziło ludzi którzy ciekawie z officyn wyglądać poczęli, i wpatrywać się w powóz i przybyłych. Stary sługa z kluczami pośpieszył do ganku.
— Gdzie pani?
— Niéma panie, rzekł schylając się do kolan.
— Gdzież jest?
— Wyjechała dni dwa temu —
— Z kim?