Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

niebie pręgi żółte, niebieskie, czarne i ogromny ptak leci, machając nad głową skrzydłami — Tyś już w teatrze w loży, a loża wisi nad wzburzoném morzem, które o nią bije falami, teatr, to twoja izdebka, gdzieś studenckie przebył lata — A z okna jéj, widać okno sąsiadki, okno twéj pierwszéj kochanki.
I przez słodkie marzenia, leją się w poprzek czarne, po czarnych jasne — bez końca! bez końca — O męko straszna! niewypowiedziana, widziéć tak całe życie swoje potłuczone i zmięszane jak kawałki różnofarbnych szkieł.
August stał już u łoża Stanisława, i poglądał z litością, z uczuciem boleści na niego.
— Taka była matka twoja, taki los matki, taki syna, jéj dziedzica — Zawsze szaléć, zawodzić się i cierpiéć, a zawsze probować szczęścia! Zawsze je tak tylko pojmować.
I łzy stanęły mu w oczach.