Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

nadane, a ja ją nazywam Karą boską! na co zasługuje ode mnie — Kazała ci się kłaniać, łza swiéciła w jéj óczku, rumieniła się gdy to mówiła! Nie podałeś ręki niewdzięcznéj, kto wié, możecie się gdzie niespodzianie spotkać za lat kilka! A! a! śmiech mnie porywa na tę myśl — Biédny ten mąż, a takie poczciwie głupie człowieczysko, że mu się zdaje, iż z niéj zrobi żywą cnotę. Marzy mu się reabilitacja à la Marion Delorme.
Jeszcze słówko — Kara śpiéwa jak anioł, głos ma cudowny, czysty i tak mówiący, że cię do głębi porusza.
Wszystko się w niéj razem porozwijało nawet głowa! Adio. —



Nadeszła jesień, zawsze smutna i żółta i dżdżysta i ubrana w te nieznośne szare płachty chmur, za któremi niebios nie widać.
Stanisław odzyskiwał siły powolnie, August je tracił, ten człowiek przywkły do oszczędzania się, do pilności i troskliwości nad sobą,