— Kobiéta! zakrzyczał Stanisław, zbiegając z ganku — Kobiéta — to może Matylda.
August porwał się także, ale nieruchomy został w miéjscu. A powóz postępował dziwnie powoli, jak karawan umarłych — noga za nogą. Staś w pół drogi, czekał z sercem bijącém; mrok wieczorny niedawał mu rozeznać twarzy przybywającéj.
To była kobiéta jednakże — wsunięta w głąb’ powozu, z głową spuszczoną, z rękoma na piérsiach ściśniętemi, jechała powoli, patrzała, płakała — To była Matylda.
Stanisław więcéj ją odgadnął niż poznał, i skoczył ku niéj, August poruszył się także, pobiegł jak mógł, obstąpili powóz.
— A! zlitowałaś się nareście nade mną!
I upadł przed nią na kolana.
— I nad sobą, zawołała płacząc kobiéta. O! mój Boże — com wyciérpiała przez ten czas, a co dawniéj —
— Zaklinam cię, nie wspominajmy o tém, jam winien, srogom zawinił przed tobą, ale
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.