Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

dziecka, do miejsca gdzie jeszcze tak żywo stratę swą czuć musiała.
Kilka razy wracać chciała, u samych wrót dziedzińca stanął powóz, bo oddechu jéj zabrakło.
Cały wieczór na łzach prawie upłynął i na wspomnieniach dziécięcia. Sercu matki przytomny był jeszcze zgon aniołka, którego rączki czuła na szyi swojéj, pocałunek luby na ustach, którego szczebiotanie słyszała we dnie, i we śnie u uszu swoich te wszystkie dziecinne wyrazy ulubionego, wszystkie jego pieszczoty serdeczne, wszystkie piosenki, plotły się cierniem około jéj serca. A dziecka tego nie było już, nie było na wieki dla niéj.
Ten tylko uczuje boleść ciężką Matyldy, kto kiedy doznał podobnéj — Świat nie ma nagrody na takie straty, a czas nawet zapomniéć ich nie daje. Ten nierozkwitły kwiat, boli sercu gorzéj, niż nie jeden towarzysz życia, z którym dłużéj i serdeczniéj