Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

byliśmy związani — A! bo utrata dziecka wyrywa z sobą tyle nadziei razem i tyle rzeczywistego szczęścia!
Nazajutrz odważyła się dopiéro Matylda wejść do domu, którego próg przestąpiła płacząc, pobiegła do pokoju dziecka, objęła kolebkę jeszcze tam stojącą, uklękła i modliła się.
Stanisław blady jak ściana, milcząc stał obok niéj, nikt słowa nie śmiał przemówić, nikt pocieszać! Jestże na to pociecha?
— Anioł mój w niebie, zawołała wstając, a ja tam nigdy może nie będę i nie zobaczę go nigdy!
Wyprowadzili ją powoli, otwarto drzwi pokoju, któren z rozkazu Stasia pozostał jakim był, kiedy go porzuciła. Taż suknia leżała dotąd na krześle, zeschłe kwiaty na kominie stały, i gęstszy tylko pył pokrył nietykane sprzęty.
— Patrz, rzekł Stanisław — nie straciłem nigdy nadziei twego powrotu — nie chciałem