Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

Potém zwycięzko założywszy ręce po Napoleońsku, zapatrywał się w sufit i uśmiéchając się do sufitu, milczał. — Był to czytelnik niezmordowany. — Źle się wyraziłem, moglibyście mnie nie zrozumiéć — czytał bowiem tylko swoje płody, a te gdy raz począł czytać — bądźcie zdrowi! Końca nie było, snu nie było, czasu odetchnienia, spoczynku — dla słuchaczy. Osoby zmuszone słuchać przez grzeczność lub dla interessu, wychodziły z tych posiedzeń zupełnie ogłupione, bo wycierpiawszy kilka tysięcy równych, bladych, trzynasto-zgłoskowych wiérszy, było im jakby przeszły przez tyleż rózeg, lub coś nakształt tego. (Pozwalam liczyć dwa wiersze, na jedną rózgę). Szambellan, gdy wziął raz za tekę, tak umiał wynajdywać pretexta do coraz nowego czytania, że wziętemu w prassę słuchaczowi, niepodobna się już było, wyzwolić. — Jeden z synowców Szambellana, który odważył się niedosłuchawszy do końca, uciéc, został