Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

rze czuli piękności poezij, która się lała z ust tak wdzięcznych, z głosem tak miłym i szła z piérsi, młodéj, pięknéj kobiéty. Wszyscy byli oczarowani nawet Szatan i Szambellan, dwaj najtrudniejsi słuchacze, Szatan poczuł że mu cóś biło w lewym boku, Szambellan, utrzymywał w duszy, że krój wiérszy całkiem był Klassyczny.
Ale posłuchać za to było tych Pań! O Boże jak zdradziecko chwaliły.
O! oui, c’ est beau, c’ est admirable! mówiła Zenejda — comme c’ est dommage, que cela n’a pas le sens commun!
— Ależ to bezwstydnie naiwne!
— A jak ona czyta ogniście, ja bym nigdy tak się wyzuć z wrodzonéj wstydliwości nie mogła — Elle est d’une hardiesse!!
— Pewnie to wiérsze nie do męża, mówiła Marja — inaczéj nie były by tak gorące. Koralja jedna chwaliła otwarcie i szczérze, ona pojmowała piękność każdą i kiedy nie puściła się w rozprawy o komentatorach