Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niechybnie! i gdyby jeszcze godzina, oszalałbym może zupełnie. —
— Wielkie szczęście że daléj nie czytała! rzekł Szatan, to cię ocaliło. — Biédny Tymek, może we dwóch wypić wazę ponczu, a nie potrafi, nie upiwszy się, wysłuchać kilkuset wiérszy. Tobie mój drogi trzeba wzmocnić nerwy. Ale sza! sza! Oto Florek siada, rozkłada rękopism, pogląda po zgromadzeniu i zabiéra się czytać, żal mi Florka, co ze swoją powieścią występuje, po Natalij — Jestem pewny, że prócz wspaniałéj gospodyni, nikt go słuchać, nikt uważać tam nie będzie! Śmiészny bo z tém czytaniem!!
Choć wszyscy toż prawie mówili, poczęto jednak siadać, uciszać się i zabiérać do słuchania, przynajmniéj pozornego. Florek wodził oczyma, rozkładał rękopism, wziął go, poprawiał pukle włosów; i nareście począł swoją powieść, którą tu w całości czytelnikom dajemy, jako płód młodéj rozmarzonéj głowy, i próbkę pewnego rodzaju powieści,