Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

bo już i nie biło. Słyszałem różne głosy koło siebie — śmiéchy czeladzi, śpiéwy bab, obojętne żarty przychodniów. — Nié miałżem boléć nad sobą? Jeszczem nie zgnił, a już mnie zapomniano, już nie byłem sobą, już nie wzbudzałem ani uszanowania, ani żalu.
Ubrano mnie jak do grobu — pożałowali sukni nowszéj, dali najstarszą, a ci co ją na mnie wciągali, nie wiedząc o tém zapewnie, nielitościwie mną szarpiąc, dręczyli. Przyszła żona moja, i czułem jak z mego palca ściągała ślubny piérścionek — Ja nie byłem już jéj mężem, wolno jéj było po ostatnich umarłego uściskach, rzucić się ręce innego. Pierścień i przysięga nie sięgają za groby, wiara ślubowana, kończy się z życiem — Miłość? niéwiem. Moja żona zdjęła swój pierścionek.
Przecież skończyły się ubiérania, leżałem na tapczanie, w koło świéce stały. Pamiętam je, bo jedna z nich, kapała mi gorą-