Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

cym woskiem na głowę, druga paliła w nogę. Piekły mnie mocno, a ja czując to, ani się ruszyć, ani dać poznać że czuję, nie mogłem. Dopiéro, kiedy się przepalił stary trzewik i pończocha, kiedy ciało moje przysmażać się zaczęło, któś odstawił przeklętą świécę.
Xięża śpiéwali nademną długo, jedno i jedno, przerywając sobie czasami, gawędką, milczeniem, czasem chrapaniem nabożném, czasem niezrozumiałe pod nosem frazy, powtarzając jednostajnie i smutno.
Zacząłem myśléć. Coż to były za myśli, czegożbym niedał, gdybym je sobie teraz mógł przypomniéć — Lecz nie — niepowiedziałbym ich wam, ludziom tego świata, bo byście nie pojęli tych myśli, z tamtéj strony grobu urodzonych. Myślałem o żonie, o świecie, o sobie — wiele i smutno. A każda myśl jak kropla wody po dachu, płynęła po ubiegłych latach, spływała w grób i