Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

kościoła. Noc była zimna, koło mnie łakome szczury, kościelni gospodarze, biegały piszcząc po wieku trumny, ogryzały obicie, drzewo, wosk pokapany. O! jakżem im zazdrościł — one żyły, ruszały się, chodziły — ja byłem umarły. Rano, znowu usłyszałem śpiéwy głośne, a zniémi organ szumny, potém cichość, potém głos czyjś, mocny i czysty. Nikt wszakże nie płakał? gdzież była żona moja?
Śpiéwy znowu, i znowu jechałem na wozie, potém stanęliśmy i poruszono trumnę, kołysała się, a w niéj ciało moje, jak kawał drzewa. — Kołysała się, szła, szła i stanęła nagle, kołysząc się i drżąc powoli jeszcze.
Usłyszałem huk, jakby grad bił o okna, były to kamienie i piasek sypiące się na trumnę moją. Z was pewno, przez ciąg najburzliwszego życia żaden podobnego niedozna uczucia, jakie moją duszą targało, gdy mnie tak, jak kamiéń wrzucili do dołu