Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak długo to trwało, niewiém. Czémże miałem czas mierzyć, nic nie robiąc, nic nie słysząc, nic nie widząc? Dla mnie, wiek i chwila, godzina i wieczność, równe były. Ciemność ciągła, ciągłe milczenie, potém uczułem straszne zimno, rozchodzące się po całém ciele, przejmujące, ściskające. — Zaczęło się od nóg, głowy i twarzy. Zdawało się jakby wiatr mroźny chodził po kościach i dmuchał w żyły, dął w piérsi, latał po głowie. A w téj chwili, na któréj opisanie nie wystarczyłyby cienie wszystkich świata języków, w téj chwili przychodziły mi jeszcze myśli straszne, wspomnienia młodości, miłości, żony — roskoszy.
A zimno było tak okropne, tak ściskało za serce — Widziałem przed sobą siwego ojca i domek nasz mały i kominek przy którym siadaliśmy z Marynią, marzyć o wczorajszych ciérpieniach, o jutrzejszém szczęściu, o wieczności. — A! takaż to będzie wieczność? pytałem siebie. Długo bardzo