Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

niem patrzała na Florka, Natalja z ogniem; a poczciwa Prezesowa nic nie rozumiała.
Ledwie się skończyło czytanie, głosy i zdania najsprzeczniejsze słyszéć się dały ze stron wszystkich, szczęściem Florek przewidując burzę, wyniósł się po cichu, dopieroż nie hamowana niczém krytyka, puściła sobie cugle.
— To szalony! do Czubków z nim, do czubków, zawołał Szambellan; konsyljarz Meyorbach, uśmiéchał się.
— Nic nowego, rzekł, doktryna stara jak Pytagoras i Metampsychoza, wtłoczona w mały, nie bez wartości artystycznéj, ale niedbale rzucony i nie wykończony obrazek, i doktryna z resztą wszystkich materyjalistów i Pana P. Leroux w szczególności, doktryna ściśle wziąwszy i w panteizm wkraczająca.
— Niechby się jak z grzéchu z téj powieści spowiadał, rzekł z zapałem drogi konsyljarz S — on nawet nie chrześcianin,