Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

on obłąkany. — Muszę mu dać do czytania wieczory De maistra, trzeba tego szaleńca nawrócić.
Szatan śmiał się. —
— Ale po cóż panowie przypisujecie małéj powiasteczce, większe niż ma znaczenie? Jużci to nie wyraz opinij jego? bo —
— Bo dusza, to monada! zakrzyczał konsyljarz S — a on ją dzieli — to głupstwo!
— Ależ to obrazek, fantazja! wołał Szatan — wszak za grzéch malarzowi niémacie, co maluje furje i duchy — choć w nie niewierzycie?
— To co innego. —
— To zupełnie jedno. —
— Ale to gorzéj herezij, bo materjalizm obrzydły! bezbożny. —
— Ale to obrazek bez konsekwencij.
— A więc go niebyło malować! rzekł Szambellan, do czego te brudy, smrody i głupstwa! Patrzcie asanowie, coście z pię-