lą od zielonych pól, od niebieskich wstęg wody, od gór, od lasów cieniowanych tak cudnie w wszystkie kolory zielone, jakie być mogą — w tych o jakże ciasno, duszno, smutno, i ludzie w nich, jak dziwnie wyglądają! Karzełki w gniazdku z gliny, kamuszków i kawałków drzewa, co niezajrzawszy na Boży świat, od całego świata Bożego, mniemają się lepszémi, dla tego że mają świéże i świécące sukmanki, trochę dziwniejszy stroik, trochę przystojniejszy łachman, na ramionach.
Jakże litościwie i wzgardliwie, patrzy mieszkaniec miasta, na wieśniaka, jak mu się on wydaje cofnionym, jak obcym postępowi, ruchowi, jak śmiésznym! A na odwrót, wieśniakowi, jak niewiedziéć dla czego, mieszkaniec miasta, straszny jest, poważny, wielki! Jak w obliczu jego drobnieje biédny parafianin. Dla czego? niewiém — może właśnie dla tego, że zawsze człowiek błyskotny, fałsz nad nagą szorstką prawdę prze-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.