Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

liczył głośno, Karusia się krzątała z kąta w kąt, ale smutna, ze spuszczoną głową, zamyślona i nie swoja, choć Tymek rozparty perorował na kanapie, w gronie słuchaczy. Właśnie z uniesieniem, exaltacją i przyzwoitą w takim razie, a prawie konieczną amplifikacją, która się kłamstwem nazywać nie może (bo autor sam wierzy w to co mówi) — Tymek malował wczorajsze literackie posiedzenie. —
— Uniesienie mówił, doszło do najwyższego stopnia, wszyscy mieli łzy w oczach, kobiéty, zakrywały się chustkami, mężczyźni wznosili ręce —
— A! a! kochany Tymku, przerwał Staś, cóż to opisujesz?
— A wczorajsze?
— Kiedyż to było!
— Tyś jeden był zimny i nic nie widział, nie wdawaj się więc w to, a ja ciągnę daléj — Ona, podobną była Korynnie, godzili