Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

patrząc na wesołego bibliopolę, któremu się brzuch trząsł jak galareta.
— Pozwolisz się Pan spytać, rzekł wreście — co w tém tak śmiésznego!
— Ach! Panie — ach! cha! cha! To pytanie! cha! cha! ale to wyśmiénite! nieoszacowane!
— Cóż tak doskonałego!
Bibliopola powstał nareście i usiłując utrzymać śmiéch, co go jeszcze dusił — rzekł:
— Pan cenisz umiarkowanie tysiąc złotych to, czegobym niewziął, gdybyś mi dawał darmo.
Autor pobladł i osłupiał.
— Jestże to tak złe?
— To nawet o ile mogę z dwukrotnie rzuconego wejrzenia miarkować, nie jest wcale złe — Tak, ni dobre bardzo, ni téż bardzo złe, a trochę obiecujące.
— Więc cóż śmiésznego? spytał autor.
— WCPan niewiész, odrzekł mu biblio-