Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie podaję ich, ale przyjmę jakie mi Pan wskażesz — odpowiedziałem.
— Trudne, bardzo trudne czasy — rzekł po chwili głaszcząc czuprynę — Panom się zdaje, że my milljony zarabiamy, a my ledwie wychodzim na swoje, jeżeli nie tracim, co częściéj. Jedno dobre dzieło płaci za pięć, co poszły na funciki do sklepów. Honorarjów, nawet najlepsi autorowie, tak jak nie biorą, sława Panie, to jedyna pisarza godna zapłata. Jednakże. —
— Jednakże, rzekłem, to praca jak inne, a wszelka praca nagrodzić się musi. —
— Sławą, panie, sławą — Dam Panu sto złotych, to na początek bardzo dobrze, Pan K. — i tego nie brał, gdy piérwsze swoje powieści drukował. Dawał je darmo, tym sposobem przyśpieszył ich wydanie i dorobił się jakiego takiego imienia.
— Zgoda więc. —
— Zgoda, xiążkami, i po wydrukowaniu. —