go jakiś niezwykły wcale rozruch, kilka osób głośno rozprawiało, wypytywało, odpowiadało. Markier dowodził najgłośniéj. Był to właściciel kawiarni, jakaś stara kobiéta i młody człowiek. Karusi nie postrzegł Tymek w téj kupce, która u samych drzwi, zajęta widocznie jakimś nie zwykłym wypadkiem, hałasowała.
— To Wasani, to Wasani! Wasani wiész gdzie się ona podziała, wołał właściciel, gruby, tłusty, w białéj chustce krochmalnéj, ogromnym kołniérzyku, z dewizkami na brzuchu jegomość — A gdzieby się ona podziała.
— Powierzyłam ci jedyne, ukochane dziecko, a tyś mi je zgubił, zatracił! wołała kobiéta, kto cię wié, coś ty z nią zrobił. Ja do ciebie idę i u ciebie się jéj dopominam, bom ci ją dała na ręce.
— Tak, tak, dodał młody człowiek — odpowiadaj, tyś nie malowany, powinieneś wiedziéć, co się u ciebie w domu dzieje!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.