Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

Śpię tedy, aż we drzwiach dzę, dzę, zadzwoniło, ktoś wchodzi; ja na nogi, a Karusia mi powiada — Śpij, śpij, to na herbatę. Ja i oczów nie przetarłszy znowu do snu i śpię. —
— O! śpioch przeklęty! Mogli byli pokraść wszystko! Jeśli cię nie wypędzę, to ostatni będę. —
— Jak Pan chce — aby zapłacił pensją — odrzekł markier. — Może tak pół godziny przespałem, aż znowu dzwoni, ja na nogi — patrzę — Karusia we drzwiach — A co? pytam — Nic — to ja chciałam wyjrzéć na ulicę — Ja znowu spać. —
— Otóż to sługa! ruszając ramionami rzekł znowu właściciel. Ja jemu płacę, a on śpi!
— A Pan byś chciał, żeby człek za te mizerne piéniądze już i niespał! hę! Znowu tedy jakiś czas i dzę, dzę dzwoni. Ja się porywam — jakiś Pan — Co Pan rozkaże — Herbaty — Ja do Karusi — niéma,