Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

godziwa! Nigdym się tego po niéj nie spodziéwał, a takie to było ciche, skromne, takie zdaje się poczciwe — Pokazuje się, że kobiécie nigdy wierzyć nie można.
Gdy tak rozprawia nad szklanką kawy, podanéj przez Julkę, co już uciekła do komina jak najprędzéj, drzwi się otwarły i wszedł Staś.
— A dzień dobry!
— Ty już na stanowisku!
— Jak żołniérz — A wiész nowość?
— Jaką?
— Karusia nam znikła.
Staś mimowolnie się zmięszał, powiódł oczyma po pokoju, niby nie wierzył.
— Chora? spytał.
— Gdzie tam, uciekła z kimś. —
— Kiedy? jak?
— Tajemnica! przyznam ci się — dodał Tymek, że miałem podejrzenie. —
— Na kogo?
— Na ciebię. —