Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

jęto; musiałabym, — a — to okropnie Panie. Pan mnie nie opuścisz, Pan mnie nie porzucisz! wołała cisnąc się do niego.
— Ale nie bój się i nie bój — Karuniu — proszę cię — bądź że spokojna — nie potom cię wziął, aby porzucić. Juściż mi wierzysz choć trochę, kiedyś za mną poszła.
— Wierzyć! A! nie bardzo wierzę — szeptała dziewczynka — ale ja niewiém, Pan oczarowałeś mnie, chwyciłeś za serce — ja niewiém, ja niewiém — I zakrywała sobie zapłakane oczy.
— Biédne dziecko! rzekł Staś siadając przy niéj. —
Ona powoli odsłoniła oczy, przytuliła się do niego i zaczęła się uśmiéchać; bo o łzy i uśmiéch, równie jéj było łatwo. —
— Powiédz mi cóż tam zastałeś? spytała, co tam w kawiarni? wielki rozruch?
— O! zastałem Tymka nad kawą, spoglądającego czule na Julkę, co ciebie tam zastępuje. —