Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niepoczciwy! tak było i ze mną! zawołała Karusia, tupiąc nóżką — A więcéj?
— Był właściciel, matka, brat. —
Na te imiona dziewczyna pobladła i zadrżała, oglądając się do koła. —
— Kłócili się o rzeczy i rozeszli w niezgodzie. —
— O! mój Boże, mój Boże! Jak oni mnie tu znajdą! Matka mnie zabije — brat! A! truchleję na wspomnienie — Zmiłuj się, kochany Panie, drogi Panie — jedźmy ztąd, uciekajmy — Ja ciągle drżę, mnie każdy szelest straszy. Jedźmy, jedźmy! A! te kilka godzin com tu przesiedziała, takem się przemęczyła — O! żal mi teraz kawiarni, ruchu, gwaru, ludzi — tu taka cisza, tak nudno — Patrzałam przez szybę, i widziałam tylko rybacze łódki na rzece, i wróble dziubiące na podwórku. A tak cicho! a tak głucho — Ja tu długo niewytrzymam — wieź mnie ztąd. —