Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

bie — A to były dopiéro początki, to były roskosze, to był jak powiadał Tymek, miodowy miesiąc téj miłości bez imienia, bez przyszłości, która trwać nie mogła, bo ona była dla niego za nizko, on dla niéj zbyt wysoko, a oboje jedném życiem i myślą wyżywić by się nie potrafili. Bez tego zaś niéma miłości.
Są błędy, które popełniając człowiek się nie łatwo upamiętać może, namiętność go zaślepia, są inne, które w całéj czarności w chwili popełnienia widziémy. Kara idzie tuż za występkiem, mięsza się do małéj cząstki drogo okupionéj roskoszy i psuje ją u źródła. To było właśnie położenie Stasia, który byłby okupił, wczorajszą wieczorną wycieczkę, ceną najdroższą, byleby się wyzwolić z przykrego dzisiaj niepokoju i troski cięższéj jeszcze o jutro. Ale już było po czasie. Spotkanie z Tymkiem, który szydersko mówił o wielkiém tém zwycięztwie i tak mało zdawał się dbać o Karusię, któ-