siedziéć, i nie milczeniem jak dawniéj, ale dowcipną przyjęła go rozmową. Staś nie wiedział co myśléć. — Tymek począł być zazdrosny i zły.
— Nieprawdaż? co to za niestosowne dla kobiét zatrudnienie, nad którém Pan nas znajdujesz? Atrament, pióra, papiéry. —
— Juściż nie powiész nam Pan w oczy — dodała Zenejda, że tak się mu zdaje, ale pomyślisz pewnie z żalem nad biédnémi mężami i dziećmi naszémi.
— O! co za myśli! rzekł zafrasowany Stanisław — co za myśli! Panie zawsze przypisujecie nam najgorsze. —
— Bo doskonale wiemy, ozwała się znowu Zenejda, jak Panowie nielubicie kobiét co piszą, jak im jesteście nieprzyjaźni. —
— A ja — zawołał Tymek, nie kryję się, że z uwielbieniem patrzę na kobiétę, łączącą do wszystkich darów płci jéj właściwych, dar poetyczny, tę koronę niebieską na skroni. —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.