Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

stchniéj przed snem za duszę poczciwéj Matki, niech jéj wieczne światło świéci.
I odchodził do izby, długo jeszcze mrucząc paciérze na czarnym matczynym różańcu licząc.
Z wielkiéj to miłości ojcowskiéj, moje podobno całego życia nieszczęście. Nie wiedział stary co począć z dzieckiem, które kochał tak bardzo. Sam jeden wdowiec, gdym podrastała, suszył sobie nieborak głowę, jak mnie wychować. Żenić się nie chciał. Drugiéj Matki, mawiał, nikt nie da na świecie; a macocha nie pokocha cudzego; mnie téż na siwe włosy późno się żenić i nie złamie poprzysiężonéj wiary do grobu; bom nie do jéj grobu, ale do swojego przysięgał. —
— Mój tatuniu, mówił mu Stryj Jan, a na co waści tyle się kłopotać o Joasię — wszak ci to wszystkie nasze córki jednako się wychowują. — Czytać, to je ktokolwiek nauczy, robot kobiécych lada Baba, kate-