Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

że to pewnie nie daleko Tatulo, to przeciw niemu biegnę śpiéwając. A on mnie całuje w czoło, ale smutno, bo zawsze co na mnie spojrzał nie wesoło mu czegoś było.
W zimie ojciec młóci albo wieje, zakasawszy poły, a my pod piecem siedzim z Marysią, z Kaśką i śpiéwamy piosenki i gadamy bajeczki i rozpowiadamy sobie o naszych owieczkach i czerwonych krówkach.
Ot tak się to wyrosło szczęśliwie aż kosy za kolana pociągnęły się i ojcum była po ramie, i wszyscy mówili — Śliczna Joasia! śliczna Joasia — A! pamiętam byłam ja piękna, była. —
Najczęściéj mi to mówił Tomek, poczciwy młody Tomek, sąsiada syn, moich lat chłopak, cośmy się przez podwórko z nim tylko wychowali i zawsze wieczorami na przełazie siadywali, chichocząc wesoło. — My z Tomkiem, byliśmy jak siostra i brat, nawet nazywaliśmy się żartami siostrą i bratem, i pokochali z młodu, pokochali serde-