Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

cznie. On nie mógł jak ja całe dnie swobodnie latać, ale w niedziele, święta, wieczory, rankami, schodziliśmy się u proga dworku, u naszéj studni, gdzie wodę biérał, na ulicy.
Nosił mi to kwiatki z swojego sadu, to jabłka, to orzechy, to jagody — jam go też lubiła, bo był i urodziwy i poczciwy chłopiec, a choć jak siarka ognisty, i trochę impetyk, chłopcu to uszło. Ojciec na tę przyjaźń nie bardzo patrzał, choć Tomka nie lubił, bo i z ojcem my nie najlepiéj byli jakoś, i często nawet Tatulo wody ze swojéj studni mu bronili. Jam się czasem za Tomkiem ujmowała, ale ojciec zawsze mnie za to zburczał.
Jużem była dobrze podrosła, a ojciec wciąż ze Stryjem Janem się o mnie radził, i myślał mnie gdzieś oddać. Jan nie życzył, ojcu chciało się, abym się czego nauczyła więcéj nad to, co w domu umiéć można. Jednéj niedzieli, ubrawszy się w naj-