Jam z początku nie zrozumiała, ale gdy nadszedł Stryj Jan i poczęli z sobą gadać, pojęłam o co chodziło, że mnie zawieść mieli gdzieś daleko od domu. Łzy mi się dziurkiem puściły z oczów i poszedłszy do alkierza, a siadłszy na zielonym kuferku pod piecem, siedziałam tak do zmierzchu. O zmierzchu jak bydło przypędzili, pobiegłam do krów, a po drodze, swoje nieszczęście opowiadałam. Siedział Tomek na przełazie, powiedziałam i jemu — Wiecie Tomku moje nieszczęście!
— Jakie chowaj Boże nieszczęście!
— Ojciec mnie oddaje kędyś do dworu daleko, niby to uczyć się, a na ciężką pewnie poniewierkę, między obcych ludzi. —
— Ej, to nié może być. —
— Jak, nie może, kiedy sami mi to tatulo mówili i na pewne, ono co powrócili od Starościnéj.
Tomko w głowę się poskrobał.
— Ależ to nie na długo, powrócicie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.