Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo ja wiem, toć się mnie nie radzą, ni pytają.
— Mój Boże, mój Boże, a wy o mnie zapomnicie Joasiu, na wieki!
— O nigdy Tomku. —
— Oj dajby to Boże, ale tak to zawsze bywa, we dworze to ludu, huk, a wy spaniejecie, i my wam wszyscy zgłowy wylecim.
— Jaki bo ty nie poczciwy, żeby tak gadać Tomku. —
Tomek głowę spuścił, ręce założył i powoli odszedł spoglądając na mnie.
A mnie teraz okrutnie wszystkiego żal było, gdym się dowiedziała, że opuszczę domek nasz, nad któren świata od dzieciństwa nie znałam.
Owieczki moje, krówki, nawet Tyras co mi się nieborak łasił, zdawali się żegnać mnie wszyscy, jam po nich płakała i żegnałam latając po ogródku grzędkę po grzędce, kwiatek po kwiatku; jabłoń starą, starą gruszę