jeżdżających. Jam się ubrała w matczynę jubkę, w białą chustkę na głowę, w pończochy i trzewiki, a płakałam, aż chustka com ją w ręku trzymała, mokra była od łez. Ojciec sobie płakał, Stryj sobie, a dzieci co stały opodal także. Tomek siedział zdaleka na płocie i żegnał mnie ręką, nie mógł się nieborak przybliżyć, bo nasi Rodzice byli z sobą nie dobrze i tatulo go zawsze pędzał. — Nareszcie ojciec rzekł:
— A dośćże do kata tego szlochu! — Bądźcie zdrowi, nie za świat że ją wiozę i nie nazawsze. — To mówiąc siadł na wózek, podał mi rękę, jam się wdrapała i przysiadła w nogi płacząc ciągle, a klacz siwa ruszyła z miejsca powoli, wśród powszechnego gwaru. —
Pókiśmy jechali ulicą, to ciągle spotykaliśmy jeszcze swoich, a biédny Tomek po podpłotami biegł aż za wioskę zdaleka, spoglądając ku mnie. Minąwszy plebaniję, gdzie nas Xiądz proboszcz pobłogosławił,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.