gnął go, on zaskomlił, ocz zmrużył, i nie ruszył.
— A do domu, a do domu! Pies, jakby nie rozumiał, znowu powoli za nami. Potém, jakeśmy wyjechali na wzgórek, a ojciec go ciągle odpędzał, usiadł na ścieżce, i począł przeraźliwie wyć, poczciwe psisko. Tatulo klęli go napróżno, i długo jeszcze, długo słyszeliśmy zdaleka, przeciągły, smutny głos jego. Ostatni to był głos pożegnania z wsi naszéj. —
Późno wieczorem stanęliśmy w majątku Starościnéj, ale że dnia tego przypuszczeni być nie mogliśmy, umieściliśmy się na noc w karczmie ogromnéj, stojącéj nad wielkim traktem, naprzeciw samego pałacu. Mnie biédną dziewczynę, com nigdy daléj nad odpust Kodeński i jarmark w Łosicach nie była, wszystko tu dziwiło i przejmowało strachem. Ojciec gawędził z siwobrodym poważnym arędarzem, który włożywszy ręce za pas, z góry traktował biédnego szla-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.