Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

chcica. Ja stojąc w bramie, poglądałam zdaleka na bielejący w ogromnych drzewach pałac, a ciągle uwijający się koło nas dworscy, wyśmiéwali się z mojego wiejskiego stroju, długiéj nad miarę jubki i széroko obwiązanéj po głowie i pod brodą chustki. Widok tego białego wielkiego Pałacu, otulonego w większe jeszcze drzewa, czegoś mnie strachem przejmował, myślałam o naszym pięknym, czystym dworku, ogródku i wesołéj izbie. — Serce mnie tam nazad ciągnęło, zdało mi się żem słyszała jeszcze wycie Tyrasa, który pozostał na wzgórku z podtulonym ogonem i spuszczonymi uszami.
Nazajutrz rano, ojciec na nowo ubraną, i nadawawszy mi nauk bez końca, jak Starościnie do nóg upaść, szanować ją, wdzięczną jéj i posłuszną być potrzeba; powiódł mnie do dworu. Weszliśmy przez bramę murowaną z herbami, na obszérny brukowany dziedziniec, z niego do pałacu same-