Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co przywieźliście mi córkę? spytała. —
— Tak, JWPani, rzekł ojciec, schylając się znowu do stóp — pod łaskę i protekcyę JWPani, jedyne dziecko moje.
— Dobrze, dobrze, Panie Silnicki, każę ją wziąść do garderoby i uczyć czytania i robotek kobiécych. Będzie z niéj niczego dziéwczyna jak się wytresuje, bądźcie o nię spokojni.
Ja znowu do nóg, ojciec do stóp.
— Nie kłaniajcie się moi kochani, rzekła — a ty ozwała się do mnie, statkuj, ucz się, bąć posłuszna, żebyś była ojcu pociechą.
Mnie płacz brał okrutny; póki jeszcze z ojcem to jakkolwiek, ale gdy przyszło się z nim rozdzielić, bo i tłomoczek mój już przyniesiono i starościna zawołała na Pannę Dorotę — zaczęłam szlochać w niebogłosy. Starościna się śmiała, a ojciec kuksał, choć kapotą także łzy ociérał.