Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

nas kaplica, ale Xiędza nie było do niéj — o paciérzach nikt prawie nie pamiętał, żegnali się chyba w grzmoty i burzę.
U nas na wsi, choć jak wszędzie, ludzie swawolić, śmiać się i weselić lubili, ale trochę więcéj pamiętali na Boga, starym zwyczajem, czy o urodzaj chodziło, czy o cokolwiek bąć, ratowaliśmy się modlitwą, bo to był jedyny ratunek. Strach Boży nie jedno złe powściągnął; tu nikt o kościele, modlitwie, o Bogu nie pamiętał, i nie wiem jak i ja nie zapomniałam paciérzy.
Ojciec rzadko dowiadywał się do mnie, on się postarzał, a sam jeden był, trudno mu z domu odjechać od gospodarki, spokojny o mnie, zdawszy jak mu się zdało, na najlepsze ręce, krzątał się nad pomnożeniem grosza dla jedynego dziecięcia, dla którego marzył o najszczęśliwszym losie. Niestety! mylił się biédny, mylił się bardzo. —
We dwa lata po przyjeździe moim do