Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

ale jakoś nikt mnie nie przypadał do smaku. — Byli i młodzi i piękne chłopcy — przeznaczenia widać nie było.
A już co wesoło to wesoło, spędziło się tych parę lat u Starościnéj — aż lubo i smutno wspomniéć — przeszły one jak z bicza trzasł. Kończyły się dwa lata właśnie, gdy z zagranicy oznajmiono nam przybycie Starościca, który podobno przeżywszy swoje co było po ojcu, powracał do Matki. Gadali o tém przybyciu z pół roku, oczyszczono pokoje, z których mrucząc musiał się wynieść do ciaśniejszych w oranżeryi Pan Środa, nareszcie jednego wieczora, trzema powozy, z kilką lokajami, kamerdynerem francuzem, mnóstwem psów i koni; nadjechał Starościc, wielce szumnie i paradnie. Matka pobiegła na jego spotkanie, ale nie bardzo przywitano się czule, bo oboje sobie zawadzali, ale że Starościc podziéć się nie miał gdzie, a za granicą dłu-