Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

żéj o czem żyć nie miał, musiał się ulokować u matki.
Przybycie Syna, było powodem do Balów, do zabaw, które trwało dość długo — Nasza Pani skakała jeszcze wygorsowana w mazurze, starościc polował, a konie jego, psy, i ludzie popsuci, objadali do reszty. W tydzień jakoś rozjechali się goście, zostaliśmy sami, i spokojniejsze nastało życie. —
Widać że i matka i syn pomiarkowali się, że tak dłużéj trwać nie może, i po długiéj dość, a żwawéj rozmowie, któréj my z garderoby z Panną Dorotą podsłuchiwaliśmy, i choć większéj części po francuzku, mogliśmy się przedmiotu dorozumiéć. — Starościc odprawił francuza, został o jednym tylko lokaju i kamerdynerze, o jednym furmanie, Starościna pożegnała P. Środę, który klnąc okropnie, naładowawszy powóz i wozy czem tylko mógł i co miał pod ręką, wyjechał; zmieniono Rządcę, Ekonoma,