szy mnie, zastanowił się, obejrzał, obrócił i podszedł przypatrzyć się ku mnie. Ja com go dotąd widywała tylko z daleka, choć przestraszona nie śmiałam uciekać. —
Był to jeszcze młody, ale blady, smutnéj pogardliwego wyrazu twarzy, mężczyzna. W oczach jego czarnych, wiele było ognia i władzy; patrząc, zdawał się człowieka wskróś przenikać i podbijać zupełnie. Wejrzenie jego, było wejrzeniem węża co kusił Ewę, albo tego stworzenia o którym powiadają, że spoglądając na ptaszka, zabija oczyma. —
— Coś ty za jedna, moja Panienko? spytał mnie słodkim miodowym głosem.
— Ja JWPanie — tutejsza — z garderoby JW. Starościnéj.
— A! doprawdy, rzekł głaszcząc mnie pod brodę i zaglądając mi gwałtem w oczy. — I — dawno tu jesteś?
— Przeszło dwa lata.
— Cóż to, żem cię dotąd nie postrzegł.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.