— Nic dziwnego — ja zawsze siedzę w domu.
— Ale tyś śliczna, świéża jak jabłuszko — a oczy jak niezapominajki. —
To mówiąc począł mnie głaskać, serce mi biło gwałtownie, strach jakiś brał nie opisany, odbiegłam kilka kroków. Ale wyżeł szczekając rzucił się za mną, za suknię porwał i rozdarł. Ze strachu i z żalu, zaczęłam rzewnie płakać.
— Nie bądźże dzieckiem, odezwał się nad biegając Starościc, i śmiejąc się z mojéj przygody — Po co było uciekać. Samaś sobie winna. Do nogi Parol, do nogi — A wara! a sa! I jakoś odwoławszy psa, naśmiawszy się, włożywszy mi w rękę dukata na sukienkę, poszedł szepcąc mi na ucho — Gdybyś jutro przyszła tutaj — do ogrodu. —
Nic nie odpowiedziałam, pobiegłam oglądając się tylko na psa, którego Pan za obrozę przytrzymał. —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.