Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

u tego co ją uwiódł, gdzie chce — ja jéj nie przyjmę.
Słuchając tych słów stygłam, drętwiałam, ale nie czekając, aż mnie wypędzą, poczęłam zwijać węzełek z moich rzeczy i nie żegnając nikogo, jak szalona wybiegłam z pałacu na wielką drogę.
Był wieczór, chłodny, jesienny, posępny wieczór, wiatr z deszczem, bił mi w twarz, ale paliła mnie twarz ogniem. Szłam prędko, szłam wprost do ojcowskiego domu.
— On mnie nie wypędzi — myślałam, to być nie może, on się zlituje nademną — on nié ma tak twardego serca — jam jego jedyne dziecko. —
I szłam w ciemnościach drogą, aż do piérwszéj wioski, gdzie ze znużenia, łez, strapienia, upadłszy pod wrotami chaty, usnęłam twardo. Chłód ranny mnie obudził, otwarłam oczy i nie mogłam z początku zrozumiéć co się ze mną stało. Powoli, przy-